Ostatnie 12 miesięcy było dla mnie bardzo intensywne zarówno w sportowym życiu jak i poza nim. Główny nacisk położyłem na uzupełnieniu jak największej ilości brakujących biegów z Korony Polskich Ultramaratonów. Startowałem z trzema a skończyłem z dziewięcioma – pozostawiając już tylko jeden na kolejny sezon. Domknąłem wspólnie z Aśką projekt Korony Maratonów Polskich. Do tego pierwsze starty za granicą: we Włoszech i w Szkocji. A to wszystko uzupełnione kilometrami spędzonymi na treningach i pomniejszych startach.
Analityczne podsumowanie najłatwiej podsumować przy pomocy zestawienia corocznie przygotowywanego przez Stravę jako „Year in Sport”. Całkowity czas spędzony na aktywnościach sportowych (wszystkich dyscyplinach) to 624 godziny, czyli pełne 26 dni. Pokonany dystans to 4 839 kilometrów (12% obwodu Ziemi mierzonego po równiku) i 113 563 metrów skumulowanego przewyższenia – czyli prawie 13 wyjść na Mount Everest liczonych od poziomu morza. Do tego aktywny byłem „tylko” przez 240 dni w roku – zostawiając 1/3 roku bez uprawiania jakiegokolwiek sportu.

Samego biegania uzbierało się 145 aktywności o łącznym dystansie 3 251 kilometrów z przewyższeniem równym 98 000 metrów. Co przekłada się na to, że każde dwa z trzech pokonanych kilometrów w 2023 roku pokonałem biegiem. Przyrost dystansu biegowego rok do roku jest podręcznikowy: troszkę poniżej 10% – nie będę kłamał, że było to zaplanowane, aczkolwiek miałem to cały czas gdzieś z tyłu głowy.





Drugim źródłem podsumowania jakim mogę się wspomóc jest ranking Ultra Challenge of Poland. Jest to zestawienie uczestników biegów ultra organizowanych w Polsce. Rok zamknąłem na 17 lokacie na 6059 klasyfikowanych osób z 757 punktów zdobytych w 10 biegach. Załapałem się tym samym na srebrną klamrę za osiągnięty wynik (za poprzedni rok 2022 udało mi się zdobyć klamrę brązową – czyli brakuje mi już tylko złotej do kolekcji, co trzeba będzie kiedyś nadrobić).


Dębno, Kraków i Poznań dołączyły w tym roku również do maratonów ukończonych w 2022 roku, tj. Krakowa i Warszawy – równocześnie zamykając cały projekt Korony Maratonów Polskich. Zrobiliśmy to jako jedni z ostatnich, których obowiązywał regulamin ukończenia w przeciągu 24 miesięcy 5 największych polskich maratonów (Dębno, Kraków, Poznań, Warszawa i Wrocław). Wrocław został zastąpiony przez dowolny wybrany z pozostałych czterech, po tym jak Wrocław zrezygnował z organizacji biegu po 2019 roku.

A jak to wyglądało w szczegółach? Poniżej krótkie podsumowanie.
Rok zaczął się od Zamieci 24h na Skrzyczne. Zimno, śnieg, wiatr i pętla, którą znałem na pamięć po kilku godzinach. Zimowe bieganie ma w sobie coś oczyszczającego – nie ma tam zbyt wiele miejsca na rozmyślanie.
Potem był Zimowy Ultramaraton Karkonoski. Karkonosze jak zwykle pokazały charakter – śnieg po kolana, przewiew, zmęczenie. Ale też spokój i satysfakcja, że wszystko działa, że ciało pamięta, jak się poruszać w tych warunkach.
Początek kwietnia to Maraton Dębno – klasyka polskiego maratonu i pierwszy z trzech potrzebnych mi w tym roku do ukończenia Korony Maratonów Polskich. Chłodno, płasko, równo. To był bieg bardziej dla głowy niż dla nóg – potwierdzenie, że warto czasem wrócić do podstaw.



A potem przyszła wiosna i Niepokorny Mnich – start o północy, długa noc w Pieninach i Gorcach, kilkadziesiąt kilometrów ciszy. To był moment, w którym wszystko się dobrze składało: tempo, głowa, pogoda. Z małym twistem tuż przed metą.
Cracovia Maraton – dzień po Niepokornym Mnichu – kolejny krok w drodze do Korony. Tym razem w moim rytmie: bez napinki, bez walki o sekundy. Po prostu bieg przez miasto, które lubię, z poczuciem, że wszystko idzie w dobrym kierunku.


Latem zaczęło się naprawdę górsko. Najpierw Lavaredo Ultra Trail w Dolomitach – 120 kilometrów piękna, zmęczenia i tego uczucia, że jesteś częścią czegoś większego. Świt nad Tre Cime był dokładnie taki, jak go sobie wyobrażałem, tylko zimniejszy. To był jeden z tych biegów, po których długo nie da się wrócić do codzienności.


Kilka tygodni później – Duch Sanu 24h. Kameralnie, cicho, 10-kilometrowa pętla i 24 godziny, które zleciały szybciej, niż powinny. Noc, rozmowy, śmiech i trochę zmęczenia.
A potem przyszła hardcorowa seria – Ultramaraton Magurski, Chudy Wawrzyniec i Bieg Granią Tatr. Trzy weekendy, trzy biegi, trzy zupełnie różne historie.
Magurski – błoto, zieleń i przyjemna dzikość Beskidu Niskiego.
Chudy – twarda, szybka trasa, którą znałem, ale która zawsze potrafi zaskoczyć.
I wreszcie Grań – marzenie i przekleństwo w jednym. Skrócony limit czasu, walka bardziej z bólem i zmęczeniem niż z dystansem. Ale to też ten moment, kiedy człowiek przypomina sobie, po co to robi. Dla tej jednej chwili na szczytach, kiedy wszystko jest proste.



Po Tatrach przyszedł czas na powrót do miejsca, gdzie to wszystko się kiedyś zaczęło – Salomon Skyline Scotland. Ben Nevis Ultra to był bieg pełen sentymentu. Mgła, deszcz, wiatr – klasyczna Szkocja. Wszystko tam było takie, jakie pamiętałem. Surowe, ale szczere.



Potem wróciłem bliżej domu – Bieg Trzech Kopców w Krakowie. Krótki, szybki, asfalt i trochę lasu. Po wszystkich tych ultra dobrze było przypomnieć sobie, jak to jest po prostu pobiec mocniej.
Jesień to też Cracovia Półmaraton Królewski i Ultramaraton Bieszczadzki. Dwa zupełnie różne światy, dwa różne rytmy, ale oba potrzebne. Półmaraton – żeby poczuć tempo. Bieszczady – żeby znowu pobyć w górach, w ich jesiennych kolorach.
Przyszła wreszcie pora na Maraton Poznański – ostatni element Korony Maratonów Polskich. Symboliczny finisz po dwu latach startów. Nie był to bieg o czas, raczej o zamknięcie pewnego rozdziału. I tak: maraton przebiegnięty jako trening przed innym startem.




Na koniec przyszła jeszcze Kaliska Setka – długi, równy bieg, który domknął Koronę Polskich Ultramaratonów na ten rok. A zaraz potem Duch Lasu – spokojny bieg wśród drzew, taki jak trzeba, żeby wyciszyć sezon.
I już w grudniu, symbolicznie, Wyszehradzki Ultramaraton Twierdza Przemyśl – lokalny, chłodny, zamykający klamrą mocno biegowy rok.


Rok 2024 to dla mnie duża niewiadoma – prywatnie dużo zmian a z planów biegowych na pewno start w Supermaratonie Gór Stołowych i domknięcie ultra projektu Korony Polskich Ultramaratonów. Wiem tylko, że chcę dalej szukać miejsc, gdzie można się zgubić a równocześnie w tym samym miejscu się odnaleźć. Nie ścigać się, tylko być. Bo właśnie przewrotnie to daje mi bieganie – odskocznię od goniącego do przodu świata, ciszę, rytm oddechu i poczucie, że jestem dokładnie tam, gdzie powinienem.

